Smakując życie

Ostatnio ktoś mi bliski - przyjaciel, najprawdziwszy przyjaciel, jeden z tych, których gatunek jest już na wyginięciu - otarł się o stratę swojej drugiej połówki.
Przez ową stratę nie mam na myśli błahego rozstania, mam na myśli widmo śmierci.
Skłoniło mnie to do pewnych przemyśleń dotyczących mojego życia. I uświadomiłam sobie, że przez ostatni rok pogrążyłam się w stagnacji. Że tak właściwie cały czas czekam, czekam na moment, w którym zacznę żyć intensywnie i w związku z tym podejmuję jedynie ostrożne kroki, że idę przez życie po mniej nasłonecznionej stronie ulicy stąpając delikatnie jak motyl.
Piękne, prawda? Lecz niesamowicie złudne. Niewiele mam wspólnego z tym motylem, nie żyję od deszczu do deszczu. Zachowuję się ostrożnie, jak starsza pani, mimo że tak naprawdę dopiero zaczynam swoje życie.
A przecież jeszcze niedawno oddychałam nim biorąc jego wielkie hausty i zachwycałam się tym, jak smakuje doprawione pasją, przygodą, wyobraźnią, miłością i przyjaźnią. Niczym orientalną przyprawą, która nadaje zwykłym potrawom niespotykany posmak.
I właśnie dlatego powiedziałam sobie, dosyć. Dosyć użalania się nad sobą, dosyć kalkulowania każdego kroku jeszcze przed podjęciem go. Dosyć czekania na to, co tak naprawdę mam na wyciągnięcie ręki.
Gdyby cokolwiek się stało, gdyby moje życie miało się nagle skończyć... nie chcę żałować tego, że żyłam odkładając wszystkie swoje marzenia, nadzieje i pragnienia "na potem".
Nie chcę, by było spokojne i poukładane. I nie pozwolę, nigdy nie pozwolę, by choć na chwilę straciło swój orientalny smak.

Komentarze

Popularne posty