Moja recepta

Przedwczoraj definitywnie skończyło się lato.
Wraz z ostatnim halsem, z żaglami chowanymi na zimę, z pierwszym rudym liściem opadającym na drogę i ze słońcem znikającym za drzewami, skończyło się lato.
A przynajmniej skończyło się dla mnie.
Nie do końca wiem, co o tym myśleć - z jednej strony kocham jesień, to moja pora roku. Z drugiej.. to było bardzo piękne lato. Pełne szczęścia, pełne radości. Miłości i życzliwości, której doświadczyłam od tak wielu osób. Pełne kolorów i słońca, które teraz świeci już coraz słabiej.
I to pierwsze takie lato, przynajmniej dla mnie. Bo nigdy jeszcze nie byłam tak szczęśliwa, nigdy nie żyłam w takiej zgodzie ze wszystkimi dookoła.
Więc może to jest właśnie ta recepta na szczęście, na takie zwykłe, codzienne, ale przez to najpiękniejsze? I wcale nie potrzeba egotycznych wyjazdów i wystawnego życia, bo wystarczy tylko rodzina, taka normalna, z wadami i zaletami. Dobra kuchnia, żaglówka stara jak świat, kilka zwyczajnych zachodów słońca, trochę pracy w ogrodzie i przy domu, zwariowany pies... i trochę słońca. Trochę lata.
To właśnie daje mi radość i siłę. A kiedy spoglądam w głąb siebie widzę w końcu równowagę.
I szczęście, ogrom szczęścia, całe morze szczęścia, którym chciałabym obdzielić cały świat.

Zatem, oto moja recepta na szczęście... A jaka jest Wasza?

Komentarze

Popularne posty