Jesienny spacer poetów

Drzewa jak rude łby barbarzyńców
Wnikały w żyły żółtych rzek.
Biało się kładł popiołem tynku
Wtopiony w wodę miasta brzeg.
Szli po dudniącym moście kroków
Jak po krawędzi z kruchego szkła,
Pod zamyślonym grobem obłoków,
Po liściach jak po krwawych łzach.
I mówił pierwszy: Oto jest pieśń,
Która uderza w firmament powiek.
A drugi mówił: Nie, to jest śmierć,
Którą przeczułem w zielonym słowie.

październik 1941


Chciałabym kiedyś napisać coś takiego.

Komentarze

Popularne posty