Walka o siebie


Od zawsze moje ciało było dla mnie powodem do kompleksów.
Nie lubiłam go, a już na pewno nie kochałam. Nigdy nie patrzyłam w lustro z dumą i pewnością siebie.. właściwie to w tym temacie nie miałam żadnej pewności siebie. Owszem, byłam inteligentna, życzliwa, towarzyska. Ale nigdy ładna, a już broń Boże piękna.
[Tutaj największe podziękowania dla szkoły sportowej, w której za równo trenerzy jak i rówieśnicy wiedzą jak i gdzie uderzyć, żeby zabolało.]
Zawsze byłam za mała, za chuda, za szeroka w biodrach, za niska. Że mam za wąską talię i stroje nie pasują, że za drobne piersi i nie ma co pokazywać..
Zawsze było coś do poprawy.

Nawet, jeśli ktoś mówił mi, że mu się podobam, że jestem piękna/ładna/atrakcyjna - traktowałam to jako zdawkowy, wypowiedziany z uprzejmości komplement, a już na pewno nie jako prawdę.

W maju zeszłego roku rozpoczęłam.. dzisiaj nazwę to pracą nad sobą, chociaż czasami była to istna walka o siebie samą.
O pewność siebie.
Pomógł mi w tym przyjaciel i przyjaciółka, którzy zaciągnęli mnie wtedy na siłownię. Jako że kocham wysiłek fizyczny i jak wesoły labrador - uwielbiam się zmęczyć robiąc coś z kimś, być w ruchu - to dało mi porządnego kopa do rozpoczęcia zmian w swoim życiu.
To znaczy, zmiany właściwie działy się same, ale postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb.

Potem bywało różnie, mój krnąbrny charakter dawał się we znaki, miewałam wzloty i upadki- psychiczne i fizyczne.
W trakcie praktyki spasłam się jak mały prosiaczek, więc żeby coś z tym zrobić naprawiłam rower brata.. i odkryłam swoją nową miłość. Codziennie, na długie godziny znikałam z domu i przemierzałam lasy wokół mojego miasta.
Wraz z tymi długimi przejażdżkami pojawiło się dobre samopoczucie i pewnego rodzaju, jakaś nieśmiała pewność siebie.

Potem znów musiałam wyjechać i znowu bywało różnie, znowu miałam wzloty i upadki, jednak mniej więcej wiedziałam już, czego chcę.
Zaczęłam żyć w zgodzie z ludźmi, znowu wróciła zatracona gdzieś życzliwość, a moim celem było uszczęśliwianie wszystkich dookoła.
Mój przyjaciel naprawdę pomógł mi wtedy pozbierać w całość to, czego sama nie byłam w stanie.
Nadal namawiał mnie na ćwiczenia widząc, jak wiele radości mi to sprawia, jak łatwo mogę się wtedy rozluźnić i uspokoić.

Nie zawsze było łatwo, czasem trochę się męczyłam, czasem trochę przesadzałam i katowałam swój organizm, a czasem sobie odpuszczałam.

Mija rok od czasu, kiedy to wszystko się zaczęło.
Wszystkie czarne myśli odeszły, pozostałam tylko ja. Nowa-stara ja. Taka sama, jaką byłam prawie 3 lata temu, zanim.. ale też inna. W pewnien sposób nowa. Trochę starsza, mniej naiwna i spokojniejsza.

Dzisiaj idąc ulicą czuję się pewna siebie. Czuję się.. piękna. A przede wszystkim -zdrowa. Czuję się drobna i kobieca zarazem.
Bo taka własnie jestem - mała, ale nie o figurze dziecka, kobieca - ale drobna, krucha i delikatna. Dzisiaj już nie wstydzę się tego.
Lubię swoje nowe-stare ciało.
Podobam się sobie.. a co najważniejsze - podobam się komuś bardzo dla mnie ważnemu. Wiem, że tak naprawdę nie zmieniło się we mnie za wiele.. zmieniło się natomiast to, jak sama na siebie patrzę.
Jak samą siebie postrzegam.
I wiem, że kiedy widzę, jak On na mnie patrzy, jak nie może się mi oderwać ode mnie wzroku, a w jego spojrzeniu widzę podziw, szacunek i coś jeszcze..
To jest dla mnie największa nagroda.

A przy okazji - zostało już tylko 20 wieczorów!



P. - jestem ciekawa, czy nadal mnie słuchasz.. i czy masz jakieś ciekawe przemyślenia.

Komentarze

Popularne posty