Zapomnieć

Półtora roku temu poznałam wspaniałego chłopaka. Nie potrzebował wiele czasu, bym zakochała się w nim, można by powiedzieć - do szaleństwa. Jeśli można tak powiedzieć o mnie.
Poznał moich rodziców, zobaczył mieszkanie, dom, polubił brata. Dość szybko mijały miesiące, nadeszły wakacje. Pierwszą ich część mieliśmy spędzić oddzielnie - byłby to sprawdzian przed moim wyjazdem na studia. Niestety - moje plany posypały się, z winy pracodawcy.
Zostałam uratowana przed miesiącem siedzenia w domu przez mojego rycerza.
Spędziliśmy ze sobą lipiec, sierpień i wrzesień, praktycznie nierozłączni.
Chcieliśmy nadrobić te miesiące, które spędzimy osobno, gdy wyjadę na studia. W efekcie zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej.
Gdy w końcu przyszedł październik, nadeszły ciężkie chwile. Nie zawsze byłam pod telefonem, szczególnie w pierwszym tygodniu, w trakcie kandydatki. Nie zawsze był ze mną kontakt. Ale to po części też moja wina.
Przez kolejne miesiące nieświadomie odsuwałam się od Niego. Przyszły święta i sylwester, a ja nie do końca wiedziałam, jakie teraz są moje uczucia. Przecież znałam ten dotyk, kochałam.. jednak odwykłam od niego. Płoszyłam się, bałam.
Poznałam w końcu jego rodzinę, następnie wróciłam do Gdyni.
Miesiąc później zniszczyłam wszystko, co mieliśmy. Dla mrzonki lepszego, łatwiejszego życia.
Po części pewnie spowodowało to poczucie samotności, natłok zajęć, szok związany z pierwszą w życiu sesją. Po części mój krnąbrny, trudny charakter.
Wróciłam do domu, akurat wypadał dzień świętego Walentego. Spotkaliśmy się, pożegnaliśmy..
Pierwszą noc po tym przespałam (albo przeleżałam) obok mamy. Świadomość, że to się stało bolała jak... czegoś mi brakowało. Poranek, pierwsza myśl. Nie wiem, jak to zniosłam, choć wszyscy mówili, że robię dobrze. Okłamałam Go wtedy, powiedziałam, że już nic nie czuję, choć tak wcale nie było.
Przed wyjazdem do Gdyni jednak znów się spotkaliśmy, dostałam kwiaty... fioletowe tulipany.
Potem była Wielkanoc, jednak ja znów nie wiedziałam, co mam czuć. Co czuję.
Tak skończyła się nasza znajomość. Jednak w maju kontakt wrócił znowu.
Wszystko znów miało się ku lepszemu. Wróciłam do domu w czerwcu... Pełna nadziei na coś nowego. Starego? Drugiego. Jednak spotkałam już zmienionego człowieka. W tym samym czasie Babcia trafiła do szpitala i niczemu innemu nie poświęcałam większej uwagi. Powinnam była wtedy zawalczyć, ale siedząc przy niej w szpitalu i pakując się na rejs równocześnie po prostu tego nie zrobiłam.
Potem był rejs. Ograniczony kontakt, brak zasięgu.
Na rejsie moja przyjaciółka znalazła sobie chłopaka i nowe koleżanki. Zapomniała o mnie.
Straciłam więc kolejną osobę.
Po powrocie do domu... już nic nie było takie same. On wyjechał za granicę, ale to nic nie zmieniło - nie chciał się spotkać, nie chciał rozmawiać.
Jedyne, co dostawaliśmy nawzajem, to wymiana nieuprzejmości.
Dziś rozmawialiśmy po raz ostatni.
Dziś zakończył się ten rozdział w moim życiu. Długi? Nie wiem. Nie pamiętam już co było przedtem.
Teraz wszystko się skończyło.
Ile było w tym mojej winy? Dużo. Nie potrafię rozmawiać z kimś o uczuciach, nie nauczono mnie tego w domu. Kiedy coś się dzieje...wycofuję się, nie dopuszczam do siebie ludzi, na których mi zależy.
Czy jest lżej? Jest po prostu inaczej. Dziwnie. Może jutro będzie lepiej.
Osobiście nie wierzę, że to już koniec.
Jak zwykle łudzę się. Łudzę się, że spotkamy się kiedyś. Starsi. Doroślejsi.
W każdym bądź razie, po prostu nie chcę zapomnieć.

Jeśli czytasz to wszystko, przepraszam. Przepraszam, że jest tak, jak jest, że wybrałam takie studia i takie marzenia. Przepraszam, że nie potrafiłam być na tyle dorosłą i odpowiedzialną.
Że sprawiłam tyle cierpienia i smutku.

Komentarze

Popularne posty